Wstęp do katalogu wystawy „Sytuacje” - Galeria „Test” - Warszawa; 2001

W POSZUKIWANIU - CZASU, MIEJSCA CZY IMPULSU?

Jeszcze na początku minionej dekady Barbara Zielińska wiązała swą obecność w sztuce przede wszystkim z rzeźbą, z medalierstwem. Ale z drogi obranej chyba już przed studiami, zeszła kilkanaście lat po artystycznym debiucie. Któż zgadnie, dlaczego? W końcu rzeźba, to wyjątkowo, zwłaszcza dla kobiety, trudna profesja. Może względy życiowe, praktyczne, wpłynęły na odłożenie gliny i szukanie spełnienia się gdzie indziej, poza pracownią rzeźbiarską? Ktoś powie: czy to ważne, z jakiego powodu artysta dokonuje zwrotów, manewruje i kluczy miast spokojnie podążać wyrobionymi koleinami? Przecież talent poprowadzi nieomylnie do celu każdego twórcę, nawet tego, najbardziej niezdecydowanego i rozglądającego się w poszukiwaniu doraźnego skrótu.

Otóż to! Nigdy nie można przewidzieć, co jest etapem, a co epizodem, i co w rezultacie przesądzi o finalnej autokreacji.

Pastelowe „sytuacje", które autorka po raz pierwszy pokazała w formie serii rysunków na wystawie w połowie lat 90. mogły być zaskoczeniem. Już wtedy ekspozycja obywała się bez prac rzeźbiarskich ukazując, jako jedyne pole działania, płaszczyznę papieru. Córka wytrawnego rzeźbiarza Kazimierza Zielińskiego, uczennica Zofii Demkowskiej - dzisiaj legendarnej już artystki, która zrewolucjonizowała sztukę reliefu w stylu przypominającym to, co w dziedzinie tkaniny artystycznej uczyniła niegdyś Magdalena Abakanowicz - wyczulona na formę i wsłuchana w nowatorskie fantazje nauczycielki, przypominała się publiczności nie medalami, z których już była znana, lecz pierwszym żniwem rysunkowym. Początkowo zdawać się mogło, że chodzi tylko o prezentację szkiców i notatek do zarysowujących się pomysłów, ujawnienie czegoś tymczasowego, co pomaga odetchnąć i zebrać myśli przed kolejnym zadaniem rzeźbiarskim. Mogło tak być, bowiem dotychczasowa, medalierska przygoda autorki była pasmem, jeśli nie spektakularnych sukcesów, to na pewno wartościowych ocen potwierdzających rozwój jej talentu.

Wspomniana wystawa, zatytułowana „wnętrza, miejsca, sytuacje" - widać to wyraźniej z dzisiejszej perspektywy - dowodziła jednak, że autorka, czując się jak gdyby zamknięta w medalierskim kręgu, bezdyskusyjnie doń zaklasyfikowana, wyrywa się ku szerszym widnokręgom, a w każdym razie nie widzi już możliwości dalszego dialogu z tworzywem, któremu tak śmiało narzucała niełatwe zadanie manifestowania własnej, osobistej wizji świata, przede wszystkim świata przyrody. Ograniczenia materiałowe były zapewne tylko jednym z czynników powodujących odmianę.

Innym, znacznie bardziej komplikującym obraz przemian w krystalizowaniu się jej sztuki, było podjęcie przez nią pracy pedagogicznej w liceum. Tej nowej dla siebie dziedzinie Barbara Zielińska oddała się z takim przekonaniem i determinacją, że rychło doprowadziła w szkole do niespotykanego gdzie indziej poszerzenia roli plastyki w wychowaniu i kształceniu młodzieży. Pasja nauczycielska wyzwoliła w artystce ambicję samokształcenia, a następnie studiowania teoretycznych podstaw psychologicznych aspektów edukacji.

Jak na tym tle przedstawia się nowa wystawa rysunków, znak kolejnego etapu dojrzewania wizji i języka plastycznego autorki? Znacząca wydaje się jej intencja, aby w tytule pokazu wypunktować „sytuacje", z pominięciem tym razem „wnętrz" i „miejsc", które to określenia towarzyszyły poprzedniej wystawie. A zatem, w którą się stronę ciężar znaczeniowy tej sztuki przesunął? Będziemy to mogli chyba dokładnie prześledzić, bowiem część pokazywanego materiału stanowią dawniejsze prace, skłaniające do porównań z najświeższymi.

Dla tych, którzy mieli okazję przyjrzenia się wcześniejszym kompozycjom, będzie sporą satysfakcją także ponowne spotkanie z poetyckim, metaforycznym zwierzeniem autorki na temat przenikania się rzeczywistego, materialnego świata człowieka z jego psychiczną wrażliwością. Rozpoczęty przed laty i kontynuowany cykl prac znakomicie wytrzymuje próbę czasu i zachęca dzisiaj do bliższego poznania sztuki Barbary Zielińskiej.

Autorka objawia się nam jako szczególna pejzażystka. Dynamikę formy sprzężoną z ekspresyjnym odczuwaniem i wyrażaniem świata przyrody przeniosła ze swych pejzażowych medali, ale teraz znacznie ważniejszą funkcję powierzyła światłu. To ono rysuje w tych pracach za pomocą najrozmaitszych cieni, rozbłysków i smug nastrój i emocje będące udziałem autorki. Lubię ekspresję tego teatru zdarzeń i sytuacji, sceny pozbawionej aktorstwa człowieka. Grają tutaj jedynie nieliczne, wybrane rekwizyty - okna i krzesła. Zwłaszcza te ostatnie, aczkolwiek banalne plastycznie kojarzą się z egzystencjalną symboliką, jaką nieodwracalnie narzucił im swymi „ukrzesłowieniami" Andrzej Wróblewski. Wspaniale trzeszczały zresztą także wśród innych drewnianych rekwizytów metafizycznego teatru Kantora. U naszej autorki jeszcze inaczej, bowiem jej rysunkowy spektakl rozgrywa się w ciszy przerywanej tylko jękami wiatru. Aby plastycznie zobrazować psychiczną bliskość, a ostatnio, również obecność człowieka w tym niemym dramacie, autorka nie cofa się przed naginaniem praw fizyki deformując z właściwym sobie poczuciem formy zarówno przestrzeń opuszczonych wnętrz, jak też poszczególne rekwizyty, choćby owe okna chwytające się gałęzi.

Tak było dawniej, bo teraz na scenie coraz częściej pojawia się także cień ludzkiej sylwetki, l on walczy z żywiołem odkształceń rozpięty niczym latawiec w kompozycyjnym kadrze. Możliwe, iż stanu uniesienia i rozwichrzenia jest w tych nowych „sytuacjach" więcej niż poprzednio. A może to tylko złudzenie podobne temu, jakiemu ulegamy oglądając pradawne rysunki, ryty naskalne i malowidła ukazujące - sugestywnie uchwycony -ruch postaci myśliwych i zwierząt widzianych w migotliwym świetle ogniska płonącego pośrodku jaskini.

W rysunkach Barbary Zielińskiej misterną sieć splątanych i przenikających się nawzajem linii także ożywia jakiś wewnętrzny płomień. Jego siły i znaczenia jeszcze nie znamy. Wyczuwamy go jednak intuicyjnie podążając - zgodnie z wolą autorki - za nieznanym i niewidzialnym źródłem światła. W poszukiwaniu czasu, miejsca, impulsu...

Wojciech Krauze